---
kaskady mgieł sięgają bezszelestnie kolejnych poranków. lubię kamienie
pytanie czy mają dusze. czarne i te zielone.
ułamki obrazów uwięzione od miliona lat. czekają
niewzruszone jak nasze sumienia
---
zbiera mi się, ale przecież wciąż jest tak pięknie
niemoc mnie oplata i myślę że chyba już dobrnąłem do brzegu,
męczy ten trywializm, który to już raz
zdania, słowa, litery solą mi się w oku
i wiję się jak bluszcz na asfalcie
nie pamiętając celu
chyba w was wszystkich
jest przecież noc
stoję na balkonie,
przez balustradę zaciskam ręce
pan wydawca, mistrz korekty, co to za darmo wypierze i wygładzi z bólu,
wyprasuje też kanty moich schodów, czeka na skinienie
jeśli tylko zechcę
---
jasności moja
cierpliwości mi brak
wykastrowałem dziś zegar
w afekcie mej rozpaczy
i nie mam nic
na swoją obronę
---
czasem jest nie krok stawiany w niezaspokojonej próżności,
głos mówiący tu jestem, głos martwy jak się wydaje, ciepło barw, zapach to czujesz i wiesz,
przecież byłem jestem i niemożliwe bym nie pamiętał kiedy umarłem choćby i światła nie było
potem zawsze pojawia się ale, mamy tu wiele do powiedzenia trucizna którą sączy przyzywa zimny deszcz
powolne mu kręgi jeden za drugim powstają dookoła miejsc przystanków
co myślałem, czując ten zapach w powietrzu,
zamykam oczy i widzę niezdarnego dzieciaka który wchodzi pod rozpędzony autobus,
zapach liści, miesza się z deszczem, kiedy mówię nie wiem, co mógłbym powiedzieć innego, nawet teraz
kiedy minął bezwład i kulę podniosłem wyżej oczu,
kiedy pozbierałem rachunki i zmieniłem już wszystkie zamki
odpowiedzi się gając ty który piszesz mnie w pół drogi, nie ma już odwrotu
dzielnica topi bramy w zielonym szkle, tatuaże i gibkie twarze, macki ośmiornice, noże oczy bezdenne, zawodzi po omacku strach,
a co jeśli wychodząc pomyliłem oblicza
---
Czas się wyspowiadać.
Mamy niedzielę. Świat odezwał się do mnie. Z wysokości zarechotał. Przez szpary w balkonie leci zimno. Jest zima to właściwie nic w tym dziwnego. Żeby zacząć należy dobrze się narodzić. Jeśli mamy być w porządku. Chaos budzi intuicyjny lęk. To z resztą dość zabawne. Bo jeśli się dobrze zastanowić, to tylko on naprawdę istnieje.
Ale wracając do narodzin. Chronologicznie było to gdzieś w okolicach dobranocki. I właściwie to wszystko wyjaśnia. Stan posiadania i rechot historii wyjaśnia.
Poza tym był sierpień więc pewnie było ciepło. Początek. Znak zodiaku parszywy. Padało albo nie padało.
Mam żal do matki. Widząc teraz bezcelowość tej całej prokreacji. Nie bardzo mi dobrze z tym.
Wstydzę się. Za ten żenujący spektakl.
Za moje dość mimowolne w nim uczestnictwo.
---
Chciałem opowiedzieć o miłości.
Niewiele można dodać do dodanego.
Esencji chciwości posiadania. ty moja.
Cierpliwości i niezłomności. okolicznością spożycia.
po tym się poznajemy. miłości.
Na dzisiaj zakończę. Tracę wzrok za szybko.
---
zamykam oczy. zapach butwiejących liści.
szkoła oficerska. to tam poznałem paru pankowców.
jednego anarchistę i resztę bezbarwnych synków swoich tatusiów.
obrońców ojczyzny. znaczy się.
jak kurwa się tam znalazłem. do dziś tego nie rozumiem.
od samego początku studiów urywaliśmy się na miasto.
dość systematycznie. balansowaliśmy na linie.
co dziwne udawało się.
synowie swoich tatusiów martwili się za nas. my nie martwiliśmy się wcale.
bilans wychodził na zero.
szkolenie wstępne tzw unitarka nierozłącznie kojarzy mi się z trawą.
taka zwykła. nie ma się czym zaraz podniecać. dużo czasu spędzaliśmy razem
nigdy tez później nie miałem okazji tak dokładnie ja oglądać.
wojska będzie wiec dość.
---
coś sobie przypomniałem,
nostalgia palonych śmieci, trudno więc musicie ze mną to przerzyć ponownie
sanatorium
marmurowy wolno sunący korytarz
żurawinowy sos
i dwie odchorowane dziwki
padało i padało
potem była malaria
i mały żółty batonik
oderwał mi nogi
dokładnie przy dupie
no i psu na budę
dupiasta Katarzyna
śpiewała refren
sześćdziesiąt sześć razy
honor i ojczyzna
za słabą mam wątrobę
by uśpić czujność satyra
honor to mieć
sześćdziesiąt sześć
wydziarganych gwiazd
które jednym haustem
wciąga Katarzyna
---
umarli mi tu już wszyscy,
na dobrą sprawę została mi tylko sklepowa
i konto z plastikową kartą, co wszystko pamięta lepiej ode mnie, summa summarum to lepiej,
znam takiego jednego. który myśli że żyje tylko dlatego ze żyje,
tak to już jest z tymi cudownymi receptami od psychiatrów, ktoś to wypisze
a ja się kurwa sensu doszukuje
----
psy i suki nie powinny spać w naszych łóżkach
a ja nie powinienem nigdy mówić prawdy
o tym
---
jeśli coś jest prawdziwe.
to zabawne. ale od pierwszego słowa. czuje obrzydzenie.
był czas gdy noce zamieniałem na dni. czy to było prawdziwsze. gdy już oskórujesz ciało
co zostanie z twojej duszy
---
mam ochotę wypić wasze zdrowie
może tez powinienem. coś przy okazji powiedzieć
na barometrze 986 hPa. przelotny deszcz i wiatr taki
że nie da się sikać prosto na ścianę
---
i co z tego
że
straciłem pamieć
ślizgam się
tafla jest gładka i sprężysta
jak oddech twój
przez nos
opalizuje mój sen
---
wykład z historii sztuki
pan a powiedział do pani e
e pani płeć pana a jest
męskością
pierwiastkiem żeńskim w ego jego znaczy
no i czego się tu kurwa czepiać
---
Różnie to widzę.
Od drzwi
milknie się. w jednej połowie
płoną galaktyki
barbi gwałci jednorożca
na imię mam
chyba ken
barman polewa
ja słucham nowego przyjaciela.
podobno antymateria jest dziurą. to by mi się z grubsza zgadzało
w bardzo płaskim tym zwierciadle
---
bez wątpienia jestem
czy powinienem. się egzaltować. masakrując cienie
na balkonie wyschły pelargonie
zardzewiała poręcz i popękana wylewka.
podglądam sąsiadów. to proste. wystarczy dobrze spóścić głowę.
---
nadciągają hordy.wilki i harpie.
szarpie i kąsa.topi i spopiela.
pale świece.
prasuje czwarta koszule. wsiadam w autobus. mówię do was.wy mówicie do mnie.
parę razy
wracam
pale świece.
---
pejzaże nienawiści. obłuda i fałsz
język mi od tego drętwieje.
rozglądam się wokoło. przystanąć mi trzeba. tchu zaczerpnąć.
byle już gdzie
wyspowiadać
---
to nie o to chodzi
o cierpieniu masce radości i gniewie
o nienawiści drodze odkupieniu i zapomnieniu
o kamieniach strumieniu księżycach i milczeniu
o cieniach światłości mroku i promieniu
o gwiazdach księżycu i plamie na słońcu
o brzytwach tabletkach i czarnych dziurach
o rozstaniach kwiatach pieśniach i cenie
o powrotach nożu na torach i wstydzie za nim
o kastratach druidach mędrcach i ślepych przewodnikach
albo lepiej jeszcze
oczach-ustach-spojrzeniu-milczeniu
początku-końca-końcu-tunelu
spóźniłem się na ostatni nocny autobus
i nie mam teraz dokąd pójść
---
w sumie
to jestem samotnikiem
otaczam się ludźmi. tylko po to.
by o tym nigdy nie zapomnieć
i nie lubię. skurwysynu
jak mówisz. że mnie rozumiesz
doskonale
---
robiłem wszystko.jak trzeba
doskonale się udawało.biegłem i stałem
kiedy trzeba było.
mówiłem. milczałem
kasowałem bilety i płaciłem rachunki
spłaciłem też wszystkich
robiłem wszystko
---
dlaczego.
pytasz mnie. to takie smutne
i wtedy. odpowiadam z uśmiechem
jestem tu
jestem tu
jestem tu
trzy razy. dla pewności
---
tak to oczywiste. czuje to
promienieje.pierwsze takty. są najlepsze
widzę chłopca.niecierpliwego. łaknącego świata
z wypiekami. otwierającego. kolejne drzwi
kolejne światy.padają mu do stóp.przepiękne tak
on wciąż biegnie
---
ona umarła
szmaciana lalka. nie ma imienia
i choćbyś tysiącem liter. tysiąc kamieni
przenosił.nad ustami. niemy pozostanie
jej dzień
---
jeden dzień i jedna noc
wchodziłem na ten szczyt. wyżej niż kiedykolwiek
krok za krokiem.przepaść.znamię pulsuje milionem ogni.
raz za razem
przestrzeń kurczy się i w sekundzie eksploduje.
cóż
jeśli już wiem kim jestem
pozwól mi wrócić
---
niemamiłości. tylko synapsy. sprzężone bóg wie czym
oplotły ganek winoroślą. tak więc i no więc
umarłamiekspresjaozielonychoczach
w dolinie tak mglisto
atunadgłowągwiazdytonąwczarnejgrani
niechcemisietamznowuschodzić
---
to co umarło nie powinno żyć
nie usłyszysz mnie, nie zobaczysz
tu nie ma cienia i echa
tylko płomień w sekundzie goreje
nie zostawiając zgliszcz i popiołów
---